piątek, 9 maja 2014

Rozdział 7


(Violetta) Obudziły mnie promienie słonecznie wpadające przez uchylone okno, czyli dzień jak co dzień, z tym wyjątkiem iż jest to sobota, czyli dzień wolny od wszystkiego. Dzień w którym można się odstresować, ale ciekawe po czym? Moje życie to jedna wielka monotonia, chce coś w nim zmienić, tylko co?
Siedząc przy kuchennym blacie powoli przeżywając kęsy tostów i popijając je sokiem pomarańczowym, doszło do mnie że tak się nie da żyć, pora na konkretne zmiany, nawet wiem kto mógłby mi w tym pomóc, ale.. No właśnie zawsze jest to jedno 'ale' które przekreśla wszystko, trudno. W domu jak zawsze nikogo nie było, więc i ja wyszłam, do parku, jak zawsze.
"Ze spokojem zamknę oczy swe wiem, że zawsze będziesz obok mnie. Dajesz mi tlen, na kolejny krok. Dajesz mi siłę, na kolejny dzień. Dzięki tobie pokonam swój strach i na nowo mogę patrzeć w dal.."
Siedząc tak sobie w samotność, która nie jest taka zła, dosiada się do mnie..
- Ładna piosenka, twoja? - Kiwam lekko głową.
- Można tak powiedzieć.. A właściwie.. - Próbuję coś dodać, ale ktoś musi mi przerwać.
- Przejdźmy do konkretów, potrzebuję pomocy..

(Emma) Kolejny nowy dzień. Za oknem świeci słońce, ptaszki śpiewają, po prostu żyć nie umierać.Z tego też powodu postanowiłam wybrać się na spacer. Wzięłam z szafy ubranie, które wybrałam na szybko i poszłam do łazienki. Tam ułożyłam włosy, zrobiłam makijaż i ubrałam się w wybrany strój. Zeszłam na dół, wypiłam kakałko i zjadłam rogalika z czekoladą, po czym wrzuciłam do torebki telefon, portfel i jeszcze kilka rzeczy i wyszłam. Szłam przez park rozmyślając. A czym była zajęta moja głowa? Albo raczej kim? Maxim... O Marco też myślałam, ale odkąd widziałam go z tą rudą... Egh... Nieważne... Za to Maxi? On chyba jest idealny. Zawsze kiedy go spotykam jest dla mnie bardzo miły. Poza tym jest taki uroczy... Rozpływam się... A jak tańczy! No nic, nieważne... Nagle wpadłam na pomysł, żeby go odwiedzić i zaprosić na spacer. Nie wiedziałam jednak gdzie mieszka chłopak.. Tak, tak, nieogarnięta Emma się nie spytała. Mam jego numer telefonu i mogłabym wysłać mu SMS'a, ale wtedy zacząłby coś podejrzewać. Nagle usłyszałam jak ktoś śpiewa piękną piosenkę. Poszłam za głosem i po chwili zobaczyłam... Hmmm... Violettę? Tak Violettę.
- Ładna piosenka, twoja? - pytam z uśmiechem, a dziewczyna kiwa głową.
- Można tak powiedzieć.. A właściwie.. - Chce powiedzieć coś więcej, ale ja jej przerywam.
- Przejdźmy do konkretów, potrzebuję pomocy.. - mówię nieśmiało.
- O co chodzi? - pyta Violetta po chwili.
- Wiesz, bo mi... - Robię krótką przerwę i wzdycham. - Podoba się Maxi - mówię cicho i zakrywam dziewczynie usta ręką, żeby ta nie krzyknęła. Po chwili dziewczyna się uspokaja.
- Ale co ja ma do tego? - pyta z szerokim uśmiechem.
- Bo ja... Nie wiem, gdzie on mieszka, a chcę mu zrobić niespodziankę. - mówię również z uśmiechem.
- I mam Ci podać jego adres? - pyta dziewczyna, na co ja potakuje głową. Dziewczyna wyciąga z torebki kartkę i długopis, po czym zapisuje na niej adres chłopaka i podaje mi kawałek papieru. - Masz i powodzenia! - śmieje się delikatnie.
- Wielkie dzięki! - mówię z radością. - Ja już pójdę. Cześć! - mówię, po czym przytulam dziewczynę i odchodzę. Zmierzam pod podany adres. Mam nadzieję, że chłopak będzie w domu. Cała w skowronkach dochodzę pod dom chłopaka. Podchodzę do drzwi i zastanawiam się chwili czy zapukać, kiedy już jestem zdecydowana, przerywa mi ......, który/która pyta:
- Co tutaj robisz? ......


(Maxi) Poszedłem się przejść po parku. Już od kilku dni nie myślę o nikim innym poza nową uczennicą Emmą.  Jest jak anioł który spadł na Ziemię aby zawładnąć moimi uczuciami. Ale po co ktoś taki umawiałby się ze mną ? Pewnie ma facetów na pęczki a Ja nawet do pięt im nie dorastam. Jako że musiałem posprzątać mieszkanie postanowiłem wracać. I kogo napotykam przed drzwiami ? Złotowłosą dziewczynę z głębokim spojrzeniem która od niedawna panuje nad mym sercem
-Co tutaj robisz ?-Pytam starając zachować normalny ton głosu.
-Ooo Maxi.-Uśmiecha się promiennie w moją stronę.-Właśnie chciałam cię odwiedzić.- Ten bałagan ? No proszę.. Kawiarnia, Studio, park... Wszystko tylko nie tam. Nawet ja tam nie lubię przebywać.
-Emmm ale...-Co ja mam jej powiedzieć ? "Chodźmy gdzieś indziej. Może posprzątam kiedyś ?"-Mam pomysł. Po co siedzieć w domu ? Jest ciepła słoneczna pogoda a ja znam fajne miejsce na obrzeżach miasta. Idziesz ?
-Jasne. Tylko wstąpimy pierw do Studio ? Zapomniałam torby.- Po chwili ruszyliśmy we wskazane miejsce...


(Marco) Ahhh... Dzisiaj sobota !  Zresztą nie ma się z czego cieszyć. Kolejny nudny dzień, który i tak nic nie zmieni. Poniedziałek , to co innego. Już wtedy będą wyniki egzaminów. Trzeba tylko przeczekać ten cholerny weekend. Wstałem, ubrałem się w pierwsze lepsze dżinsy, białą koszulkę i wyszedłem z domu. Szedłem w kierunku SOB. Gdy  już tam dotarłem, ujrzałem Emmę i Maxi'ego, tak dokładniej to znajdowali się w sali od muzyki.
-Hej ! - krzyczę do nich, wchodząc do pomieszczenia.
-Cześć, my tu tylko na chwilę. Właśnie idziemy  do pewnego miejsca. ( nie wiedziałam jak to ująć  xD ) Może chcesz iść z nami ?- pyta się mnie blondynka.
-Jasne, w grupie raźniej- żartuję, wpycham się między nimi i obejmuję ich ramieniem, na znak żebyśmy już szli.- Prowadź Maxi! - widzę że jest trochę nie zadowolony, ale zaraz wykonuje mój ''rozkaz''.  Po drodze spotykamy ...

Camillka pisze xD (Nie ma rozwalania parringów Nadiu... A zwłaszcza mojego drugiego... Ja nie dopuszczę do tego- Pamiętaj ;P)
(Camilla) Łaziłam bez powodu po mieście... Ciekawi mnie czy Ci ludzie zwani moimi przyjaciółmi wiedzą że telefony służą do odbierania ? Chyba nie... Przypomniało mi się moje ulubione miejsce do którego często chodziłam rozmawiać z Maxim. W połowie drogi spotykam nikogo innego jak mojego przyjaciela który trochę naburmuszony szedł z Emmą i Marco. Wyglądało to komicznie ponieważ ani Maximilianowi ani jego nowemu obiektowi westchnień nie podobała się zbytnio jego obecność.
-Hejka wszystkim.-Nie potrafiłam udawać powagi widząc zakłopotanie wszystkich. -Mam nadzieję że nie przeszkadzam. Właściwie ja tylko po Marco. Musi mi pomóc z piosenką a gra tak pięknie na gitarze aż go Wam porwę. Nie obrazicie się co nie ? -Maxi odetchnął z ulgą i mrugnął do mnie w podzięce.
-Myślę że jeszcze nadarzy się okazja aby zaprowadzić w nasze cudowne miejsce twojego idealnego gitarzystę-Mówił prześmiewczo brunet z kolorową czapką.
-A ty nie bądź taki uszczypliwy Maxi bo jeszcze kiedyś tego pożałujesz-Zawołałam na odchodnym.
Jak już oddaliliśmy się na bezpieczną odległość  chłopak odwrócił się twarzą do mnie.
-I po co to zrobiłaś ? Tak dobrze mi szło...-Naburmuszył się.
-Co Ci dobrze szło ? Rozwalanie miłości dwójki przyjaciół ? Jak tak to gratuluję-Zaczęłam się śmiać jak opętana.
-Nie... To nie tak... Może chciałem zobaczyć to wasze "superowe" miejsce... ? Albo lubię towarzystwo przyjaciół ? O tym nie pomyślałaś ?-Mój nastrój udzieli się także i Jemu.
-Jak chcesz to możemy jednak pograć. I tak jak widzę nie mamy nic do roboty. Chyba że mojego towarzystwa nie lubisz ? ...


(Marco)  -Jak chcesz to możemy jednak pograć. I tak jak widzę nie mamy nic do roboty. Chyba że mojego towarzystwa nie lubisz ?
-Nie no co ty ! Uwielbiam z tobą spędzać czas- uśmiecham się w jej stronę.- To jak ? Idziemy pograć ?
-Okej, to chodźmy do mnie- ciągnie mnie za rękę.  Całą drogę się śmiała, nawet nie wiem z czego. Ale to właśnie tak jest, jak się nie słucha.  W końcu jednak dotarliśmy na miejsce. Przywitałem się z jej rodzicami i poszliśmy szybko do jej pokoju.Od razu rzuciłem się na gitarę, a ona usiadła na łóżko.
-Z czego ty się śmiejesz ? - w końcu nie wytrzymałem, takie już uroki ciekawskiej osoby.
-Z tej całej sytuacji, to jest śmieszne. Dobra, to może ja ci pokażę co wczoraj napisałam.

Nobody sees, nobody knows.
We are a secret, cant be expose.
That's how it is, that's  how it goes.
Far from the others, close to eachother.
That's when we uncover, cover, cover.
That's when we uncover, cover, cover.
Zaśpiewała mi kawałek piosenki. Muszę przyznać że jest całkiem niezła, wpada w ucho. Niemal natychmiast zacząłem grać melodię na gitarze, a ona przyłączyła się śpiewając.
-Nieźle.- przyznałem po chwili. Zacząłem się do niej przybliżać...


(Camilla) Zaprezentowałam mu moją nową piosenkę nad którą pracowałam od kilku dni. Szczerze to nie podobała mi się. Czegoś jej brakowało. Czegoś magicznego czego nie można przekazać słowami... Ja po prostu nie umiałam jej wykonywać tak "uczuciowo" ? Po chwili zauważyłam że mój przyjaciel przybliża się do mnie. Zmroziło mi krew w żyłach a serce przyśpieszyło. Nie potrafiłam wykonać ruchu do czasu aż nie
złączył naszych warg. Poddałam się własnemu ciału. Przestałam myśleć. Oddawałam muśnięcia z coraz większym pożądaniem. Nagle przestałam i odepchnęłam go od siebie.
-Moi rodzice są w domu. -Szepnęłam czując że moje policzki palą się tworząc dobrze widoczny rumieniec.-Poza tym... Ja nie wiem... Boję się że robisz to tylko po to aby się zabawić.
-Przepraszam... Nie chcę abyś tak myślała. Uwierz. Ja... Poczułem coś... Innego... Magicznego. Proszę zaufaj mi. Udowodnię Ci że to dla mnie ważne. -Jedną ręką gładził mój policzek a drugą złapał moją dłoń w swoją.-To jak ? Zostaniesz moją dziewczyną ?
-Tak-Uśmiechnęłam się najpewniej jak umiałam. -Ale nie chcę aby na razie nikt o nas wiedział. Tylko ty i ja dobrze ?
-Oczywiście...


 (Marco) Ehh... Nie wiem czy dobrze zrobiłem, pytając się Cami o chodzenie.
 Znamy się jakiś tydzień. Chyba się z tym za bardzo pośpieszyłem. A może znowu nie mam racji ?
Dobra, koniec tego myślenia ...
-No to co robimy- po długiej ciszy w końcu się odzywam.
-Może pójdziemy do parku ? Mam dość siedzenia w domu.- proponuje i już za chwilę znajdujemy się na dworze. Camila co chwila zadawała mi masę pytań, na które nie umiałem odpowiedzieć.
 Czy ja jestem aż tak bardzo cofnięty ? Kiedy już jesteśmy na miejscu,widzimy smutnego ...


(Andres) Nie wziąłem mojej kanapki z dżemem. Jak mogłem pomylić ją z kanapką z serem? Moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Smutam dalej, nie zauważając nawet Marco i Camili. Łażę jak nawiedzony po tym głupim świeżym powietrzu, które miało mi pomóc i nic. Chamsko.
Nagle pomyślałem o tym jak fajnie byłoby mieć jednorożca. Taki z kolorowym rogiem. O, a cały on byłby złoty. Tak. Z ładnymi szkarłatnymi dodatkami. Ej, przecież mógłbym mieć dwa jednorożce! Tak, byłyby piękne.
Postanawiam wejść na drzewo, w które uderzyłem nie patrząc gdzie idę. To wina drzewa, że na nie wpadłem. Jak mogło tu urosnąć? Pff.
Na drzewie wypatruję kogoś znajomego, ale nikogo nie widzę. To przykre. Schodzę i dalej rozmyślam o jednorożcach. Drugi były srebrny, z zielonymi dodatkami, tak.
Idę sobie chodnikiem pogłębiony w mojej wyobraźni przez co wpadam na...




(Violetta) Kiedy raz zapomnę telefonu z domu, wydzwania jak szalony. Natomiast zawsze kiedy go mam przy sobie, milczy. To bezsensu. Oczywiście oddzwoniłam do rudowłosej, ale odezwała się poczta, bardzo zabawne, tak. Spojrzałam za zegarek była dopiero szósta, więc postanowiłam nie siedzieć w domu i wyjść jeszcze raz, tak po prostu. Długo nie czekam aby natknąć się na kogoś, tym razem jest to Andres.
Skoro jest Andres to powinien być i León, tak? Właśnie León, muszę z nim wyjaśnić jedną sprawę.
- Cześ.. - Nie dokańczam gdyż chłopak wpada na mnie, eh.
- O, Violetta nie zauważyłam Cię. - Doprawdy? - Wybacz.
- Wiesz gdzie znajdę Leóna? - Obdarzyłam go delikatnym uśmiechem, który on odwzajemnił.
- No.. albo na torze.. albo w domu.. - Er, tak. Jakbyś nie chciał mi nic mówić, fajnie?
- Dziękuję - Pożegnałam się z chłopakiem i poszłam drogą która prowadziła do domu bruneta.
I niby to ja mam go przeprosić, pff. Ciekawe za co? To była jego wina, mógł coś wtedy zrobić.
W zasadzie sama już nie wiem o co poszło, no ale dobrze. Idąc ścieżką spotykam wkurzoną/ego..



(Francesca) Istota pozbawiona mózgu, tak to właśnie on. Nie rozumiem jak tak można się tak zachowywać, najpierw bezczelnie mnie całuję - tak uznajmy, że to jego wina - a następnie krzyczy na mnie, idiota.
Nie chce go widzieć. Nie chcę o nim słyszeć, tak.
- A tobie co? - Woła do mnie Viola z zakrętu. Wzdycham, naprawdę każdy, ale nie ona. Zaraz będzie filozofować o tym, że miała rację, świetnie.
Dobra komuś muszę o tym powiedzieć, nie? Siadamy na ławce, Violetta robi się co raz bardziej wkurzająca i nie wytrzymuje więc mówię jej wszystko. Eh, każdy by tak zrobił, słysząc jej piskliwy głos.
- Jesteś głupia - Chyba miałaś być po mojej stronie, no halo?
- Sama jesteś głupia - Tak wiem, ale jej pojechałam, mhm.
Dziewczyna wzdycha i odwraca wzrok, dzięki wiesz?
- Fran, olej go. Jest naprawdę dobrym przyjacielem, tak? Ale tylko przyjacielem, znam go odkąd miałam trzy lata, wiemy o sobie wszystko, rozumiemy się bez słów. On jest chamski, nie zmienisz tego. A jeżeli ma dojść do czegoś więcej, to ucieka, nie umie się zaangażować Fran, kocham go jak brata, ale nie jest dobry dla ciebie, zawsze będzie u niego 'ale', a znam też ciebie, nie lubisz tego, zawsze chcesz mieć wszystko poukładane, a jego życie takie nie jest, cały czas ma jakieś problemy z prawem, więc nie angażuj się w nic więcej, bo nie zmienisz go.. - No czy ona zawsze musi mieć rację? Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakiś czas do póki nie przybiegł/a .... i zaczął/a nasz ciągnąć krzycząc, że musimy natychmiast coś zobaczyć, może by tak łagodniej? .....


(Ana) Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Biedna Anka nie może znaleźć nic do roboty. Jak co dzień łaziłam po Buenos myśląc o tysiącach rzeczy. Trafiłam do parku, i z dala usłyszałam jakąś muzykę. Festyn? Parada? O, fajnie by było pójść na jakąś paradę. Postanowiłam, że sprawdzę co tam jest grane. Parę minut i już byłam na miejscu. Jednak to jakiś festyn. Budki, karuzele, dmuchane zamki, bungee i tym podobne. Hmm... Ciekawe z jakiej to okazji? No tak... Sobota. Poszłam kawałek dalej, a tam jacyś ludzie przebrani za Teletubisie tańczyli ten "słynny" taniec i śpiewali. " Tinky - Winky, Dipsi, Lala, Po... Teletubis (...) I tak jakieś parę razy. Jeszcze dalej zauważyłam ludzi przebranych za jedzenie. Szybko postanowiłam poszukać kogoś znajomego. Gdzieś w parku znalazłam Franke i Violke. Dobra, niech będą one... Podeszłam do nich i od razu zaczęłam krzyczeć, że muszą coś zobaczyć. Zdezorientowane wstały z ławki, a ja zaczęłam je ciągnąć.
- Ana wyluzuj! Gdzie ty nasz prowadzisz?! - unosiła się Violett.
- Spokojnie... - powiedziałam i już byliśmy na miejscu. Franka i Violka popatrzyły po sobie i od razy parskły śmiechem. Chyba ta cała sytuacja też je rozbawiła. Violka nagle zauważyła bungee i szybko puściła się w bieg.
- Bungee! No chodzcie no! - krzyknęła odwracając się w naszą stronę i tupnęła nogą.  Fran i ja poszłyśmy za nią wzruszając ramionami. A co nam szkodzi? Podeszłyśmy do czterech wielkich trampolin ustawionych koło siebie i Violka zaczęła rozmowę.
- Czy możemy...? - pokazała na palcem na trampolinę - no wie pan... - dokończyła
- Dobrze, możecie spróbować - spojrzałam na Franke z przerażeniem. Ale moment... Czy on nam pozwolił? Ale my przecież mamy 17-18 lat. No ale okej, nie mogę narzekać. Weszłyśmy na bungee i zaczęła się zabawa. Śmiałyśmy się i wydurniałyśmy się. Nagle na dole zauważyłam.... która/który krzyczy do nas:
- Czy wy jesteście normalne?!...

(León) Pfff, te to sobie znalazły ciekawą zabawę. Ja się wcale o nie nie martwię, tak? Tylko się pytam?
- Czy wy jesteście normalne?! - wrzeszczę, bo pewnie mnie nie usłyszą. Nie no, zabiją się, i to będzie moja wina, zobaczycie. Wszyscy uwielbiają zwalać wszystko na mnie. A one śmieją się tylko jeszcze głośniej. No tak, jasne, dziękuję za odpowiedź? Pięknie, po prostu pięknie.
Prycham, i kopiąc jak zwykle biedne kamienie zagradzające mi drogę, odchodzę od miejsca, gdzie znajdują się dziewczyny. Sobie znalazły zajęcie. Może tak się uczyć? Nieee...
Dobra, dobra, León ogarnij się? Nie? León noo... kiedy powiem trzy, ogarniesz się...
- Raz... dwa... dwa i pół... dwa i trzy czwarte... TRZY! Cztery... - sobota mi odbija. Ewidentnie. Poszedłbym do szkoły, tak? Ale nie, po co, lepiej mieć weekend, jasne. Nudzi mi się...
Wraz z moimi cudownymi przemyśleniami idę dalej tą piękną i cudowną ścieżką prowadzącą do mojego domu, kiedy spotykam...




(Esmeralda) Od czasu kiedy spotkałam się z Angeles siedzę w domu i ryczę, nie wychodziłam na powietrze przez 5 dni ale skończyły mi się leki na depresję... Ubrałam się, uczesałam w jakiegoś fikuśnego koka i poszłam do apteki.
- Co?! Jak to nie ma tych leków?! - wrzeszczę na sprzedawczynię.
- No normalnie, skończyły się - odpowiada spokojnie.
Podchodzę do niej, łapię ją za koszulkę i podnoszę do góry.
- Masz mi załatwić te leki, rozumiesz?! - krzyczę na biedną dziewczynę.
- Mhm - kiwa głową nadal nie przestraszona.
- Przyjdę tu o 18.00, do tego czasu mają już być - patrzę się złowrogo na blondynkę  i wychodzę.
Postanowiłam, że się przejdę i uspokoję. Wstyd mi było za tą aferę w aptece, ja się tak nie zachowuję ale odstawienie leków wywołało agresję. Miałam zamiar wkroczyć do domu Germana ale uznałam, że lepiej nie. To by pogorszyło całą sytuację, może uciekł by znowu? Ja bym tego nie wytrzymała psychicznie, a do tego nie ma tu mojego psychologa, tylko on na mnie jakoś wpływał kojąco. Tak, muszę iść do jakiegoś psychologa, albo lepiej psychiatry  - myślę i udaję się jakąś nie znaną mi ulicą Buenos Aires. Potykam się i upadam, na szczęście przechodził obok jakiś chłopak, o ślicznych wyrazistych oczach i pomógł mi wstać.
- Nic się pani nie stało? - pyta.
- Nic, dziękuję - uśmiecham się.
- Jestem León, zawsze do usług - szczerzy się chłopak.
- Esmeralda - podaję rękę na co on wystawia ręce jakby chciał mnie przytulić. Przyznam, że miałam ochotę go przytulić, brakowało mi ciepła i bliskości drugiego człowieka ale powstrzymałam się.
- Gdzie się tak śpieszysz? -pyta brunet.
- Do psychiatry. - odpowiadam i czekam na reakcję chłopaka, pewnie uzna mnie za jakąś wariatkę ale już trudno.
- Ma pani, znaczy masz Esmeraldo kogoś sprawdzonego?
Jego reakcja była co najmniej dziwna.
- No właśnie nie, muszę kogoś poszukać ale nie mam pojęcia gdzie się udać, wiesz może?
- Mogę cię zaprowadzić, chcesz? - chłopak delikatnie dotyka mojej ręki więc ja nie śmiało kiwam głową na wznak, że tak. Dowiedziałam się, że chłopak chodzi do tego Stud!o i był kiedyś z Violettą. Trochę nie fajnie było słuchać jak mi mówił jaka to moja córka jest okropna, zła i fałszywa ale dobra, chłopak zabrał mnie do jakiegoś dobrego psychiatry podobno więc mu wybaczę. Wychodząc natknęłam się na...

(Lena) Dzisiaj była bardzo ładna pogoda, więc postanowiłam iść na krótki spacer. Przeszłam przez lśniący, zielony park i się po nim rozglądałam. Po drodze dotknęła mnie jakaś kobieta.
- Przee-przeepraszam - ciągnęła
- Nic się pani nie stało? Może pomóc? - powiedziałam tak, gdy zauważyłam z jakiego budynku wyszła. Była u psychiatry. Mam się bać?
- Nie, nic mi nie jest. Przepraszam, ale muszę już iść - nawet nie zdążyłam powiedzieć "Do widzenia" gdy straciłam ją z oczu. Dziwna kobieta. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Zauważyłam bar, więc weszłam do niego. Zamówiłam sobie koktajl, ale jedzenie nie, bo nie ufam restauracją. Gdy piłam pyszne, truskawkowe picie usiadła obok mnie moja siostra Ludmiła. Nie mam z nią dobrych kontaktów. Jesteśmy całkiem inne. Nie przyznajemy się do siebie, więc nie wiem po co usiadła obok mnie.
- Ludmiła? Czego chcesz? - przewróciłam oczami
- Ach nic. Moja kochana Lenka.. - uśmiechnęła się fałszywie 
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - odeszłam.
Gdy wychodziłam z baru spotkałam...



( Federico )
Twoje zdjęcia na pierwszych stronach gazet
Sprawiają, że wyglądasz na taką małą
Jak ktoś mógłby za tobą w ogóle nie tęsknić?
Czyli to niby moja wina? Ja zawaliłem, ja schrzaniłem, a ona Aniołeczek, nie?
Szedłem przez park, aż doszedłem do tego baru, koło Studio. Wychodziła właśnie z niego jakaś blondynka. Zmierzyła mnie wzrokiem i ominęła obojętnie.
W drodze do lasu, usłyszałem szczekanie. Udałem się w stronę hałasu i natrafiłem na małego wilczura przywiązanego smyczą do drzewa.
- Ej, malutki - klęknąłem przy nim i pogłaskałem po łbie, by się trochę uspokoił. - Kto Cię tu przywiązał? - w odpowiedzi dostałem tylko cichy skowyt . - No chodź - odwiązałem zwierzaka , a on gwałtownie wystrzelił do przodu , tym samym przewracając mnie na ziemie. Ręką natrafiłem na korzeń wystający z ziemi i niestety musiałem przeciąć sobie skórę na dłoni.
- O nie, tak się nie będziemy bawić - powiedziałem sam do siebie gdy wstałem i pobiegłem za nim.
- O ty kundlu - mruknąłem i zaklnąłem pod nosem, bo nie udało mi się go złapać.
Zrezygnowany wróciłem do domu, bo krew spływająca z ręki i tak zaplamiła mi całą bluzę. Akurat brat został dziś na noc u ciotki , więc nie będzie musiał tego oglądać.
Jak zwykle gdy tylko wszedłem do pokoju, padłem na łóżko i zasnąłem ...







Jeśli ktoś czyta to zostawia komentarz! ^^

About